Ustawa „lex Tusk” i demokracja bezpośrednia. Potrzebujemy systemowego wniosku!

O wecie ludowym jako demokratycznym bacie na samowolę władzy w bieżącym komentarzu do kontrowersyjnej ustawy pisze prof. Mirosław Matyja.

Paranoiczna kumulacja wojny polsko-polskiej

Ustawa zwana potocznie „lex Tusk” jest bezprecedensowa w polskim prawodawstwie. Ten akt prawny ma bowiem ewidentny charakter przemyślanego ataku na bramkę przeciwnika w meczu, który można nazwać polską pre-kampanią wyborczą. O rzetelnej praktyce legislacyjnej nie ma tu mowy. Ustawa o powołaniu komisji badającej wpływy rosyjskie ma, przynajmniej w teorii, wyjaśniać działalność osób, które sprawowały funkcje publiczne lub zasiadały na stanowiskach „kadry kierowniczej wyższego szczebla” i pod wpływem rosyjskim miały szkodzić interesom Polski.

W praktyce, komisja jest niekonstytucyjnym tworem, który będzie działał w problematycznej formie połączenia kompetencji sądów, służb specjalnych i prokuratury. Dzięki przepisom tejże ustawy osoba wezwana przez komisję nie ma realnych szans na obronę, za to będzie zmuszona np. złamać tajemnicę zawodową.

Mało kto stawia sobie pytanie, jakby można było powstrzymać ten paranoiczny wytwór wojny polsko-polskiej, który objawił się w toku procesu legislacyjnego. Czy to już punkt kulminacyjny, czy też pojawia się inne ustawy w ramach „walki o stołki”?

Demokratyczny hamulec bezpieczeństwa

Jak nigdy dotąd, obecnie dotkliwie konstatujemy, że brakuje w Polsce prawnego straszaka, swoistego hamulca bezpieczeństwa na takie okoliczności. Chodzi o instrument, który byłby w stanie poskromić lub wprost zatrzymać tego typu praktyki i samowolę partii rządzącej. Zjawisko to można też określić delikatnie mianem „nadużywania władzy”.

Z pewnością nie doszłoby do wspomnianej wyżej sytuacji, gdyby istniało w polskim prawodawstwie weto obywatelskie, a więc instrument blokujący uchwalenie chybionej ustawy, zainicjowany przez zebranie odpowiedniej ilości podpisów obywateli i prowadzący bezpośrednio do rozpisania wiążącego referendum.

Taka forma bezpośredniej ingerencji obywateli w proces legislacyjny istnieje w Szwajcarii i nazywana jest referendum fakultatywnym/nieobowiązkowym lub, potocznie, wetem ludowym.

Referendum fakultatywne wprowadzone zostało w kraju Helwetów w 1874 roku. Zwołuje się je na żądanie 50 tysięcy obywateli dla wyrażenia sprzeciwu wobec nowych rozwiązań ustawowych.

Wprowadzenie weta ludowego do szwajcarskiej konstytucji (art. 141) wywarło ogromny wpływ na rozwój ustroju w republice alpejskiej, i miało znaczące konsekwencje dla procesu decyzyjnego.

Trzeba wyjaśnić, że szwajcarski system polityczny polega na zapewnieniu przewagi parlamentowi, który nie tylko realizuje funkcje kierowania państwem, ale także, jak każdy parlament, ma zadania ustawodawcze i kontrolne związane z wymiarem sprawiedliwości. Nie występują w Szwajcarii znane w systemach parlamentarnych ograniczenia parlamentu, to jest skracanie kadencji, zwoływanie i zamykanie sesji przez egzekutywę, sądownictwo konstytucyjne czy sądowa kontrola ważności wyborów.

Dlatego funkcję kontrolną wobec parlamentu, czego w innych krajach niestety nie ma, sprawuje społeczeństwo. Właśnie na żądanie 50 tysięcy obywateli uprawnionych do głosowania może zostać odrzucona każda nowo uchwalona ustawa w ramach referendum.

W Polsce, podobnie jak i w innych krajach, w których panuje demokracja pośrednia, mechanizm weta ludowego czy też weta obywatelskiego nie jest znany. Niemniej jednak ta forma współrządzenia państwem byłaby z pewnością nowatorskim i skutecznym instrumentem w polskim krajobrazie politycznym, który jest zdominowany przez ugrupowania elitarne i w którym partia rządząca ma praktycznie nieograniczoną władzę.

Weto ludowe po polsku – jak mogłoby działać?

Porównując liczbę ludności w Polsce i w Szwajcarii, w naszym kraju weto ludowe powinno zostać przeprowadzone na żądanie, powiedzmy, 250-300 tysięcy obywateli uprawnionych do głosowania. A więc taka liczba wyborców mogłaby zażądać poddania pod ogólnokrajowe głosowanie uchwalonej ustawy.

Wynik głosowania (za albo przeciw) byłby wówczas decydujący o zmianie danej ustawy. Teoretycznie wydaje się to bardzo proste. Najciekawsze jest jednak to, że i w praktyce ta procedura nie jest wcale trudna do realizacji. Spójrzmy jednak na opisane zjawisko z innej strony.

Weto ludowe nie musi być stosowane na co dzień. Dla parlamentu jednak zawsze istnieje zagrożenie użycia tego instrumentu przez obywateli. Sama świadomość tego faktu spowodowałaby, że głosowania nad ustawami w parlamencie byłyby ostrożniejsze i bardziej przemyślane.

Parlamentarzyści i stojące za nimi partie i ugrupowania polityczne z ich wodzami, musieliby się liczyć z niezadowoleniem społeczeństwa lub różnych grup interesów i ich ewentualną reakcją w postaci weta obywatelskiego. Działa to na zasadzie: „lud nie śpi i czuwa”.

Należy podkreślić, że o tym czy ustawa byłaby zatwierdzona lub odrzucona, decydowałaby większość biorących udział w referendum. Jego wynik byłby prawnie wiążący dla organów decyzyjnych w Polsce.

Trzeba też uspokoić rządzące elity polityczne. Zebranie 250-300 tysięcy podpisów nie jest łatwe, i wymaga organizacji i czasu. Sama świadomość, że istnieje taka kontrolna opcja ze strony społeczeństwa spowodowałoby, iż ośrodki władcze musiałyby liczyć się z elektoratem, który je nawiasem mówiąc wybiera, i obdarza zaufaniem na co najmniej 4 lata.

Czy w takiej sytuacji partia rządzącą odważyłaby się na legislacyjne przekręty w ramach kampanii wyborczej? Osobiście śmiem w to wątpić.

prof. Mirosław Matyja, koordynator merytoryczny Instytutu Demokracji Bezpośredniej.

Ilustracja: LSE Library

NEWSLETTER

Chcesz otrzymać dostęp do platformy do głosowań, której premiera w najbliższych dniach? Zostańmy w kontakcie! Koniecznie zapisz się na newsletter! Śledź nas też na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube i TikToku.